Recenzja filmu

Proste pragnienia (2011)
Marek Stacharski
Aleksandra Nieśpielak
Bartłomiej Topa

Film młotem pneumatycznym pisany

Oglądanie nowego obrazu Marka Stacharskiego po prostu męczy. Jest niczym nużący obowiązek, od wykonania którego nie sposób się uwolnić.
Bardzo chciałbym wściec się na twórców "Prostych pragnień". Za to, że takie złe, że pozbawione życia, prawdy czy choćby powodu, dla którego w ogóle powstały. Jednak wściekłość oznaczałaby, że film mnie poruszył, że chociaż zły, to nie pozostawił mnie obojętnym. A tak nie jest. Oglądanie nowego obrazu Marka Stacharskiego po prostu męczy. Jest niczym nużący obowiązek, od wykonania którego nie sposób się uwolnić.

Mam szczerą nadzieję, że Stacharski nie pisał scenariusza na bazie osobistych doświadczeń. Rzecz jest bowiem tak sztuczna, tak fałszywa, że jedynym dla niej usprawiedliwieniem może być fakt, iż pisząc o Przemyślu, Stacharski przebywał w tym czasie w Kołobrzegu i realia okolic wschodniej granicy znał jedynie z niezbyt wiarygodnych relacji z trzeciej ręki. Mamy więc asortyment przygnębiających widoczków, jakimi popkultura polska raczy widzów od 20 lat. Biedna kobiecina, która nie wie, jak łączyć koniec z końcem, jej nieudolnie cwaniakowaty facet, który nawet nie wie, że jest frajerem, kilku ohydnych typów spod ciemnej gwiazdy i obowiązkowo nowy narybek, który skradnie szlachetne dziecko głównej bohaterki. Stacharski wbija to wszystko w taśmę filmową z finezją młota pneumatycznego, zapominając przy tym o żelaznej zasadzie kina, by o prawdzie opowiadać za pomocą kłamstw.

Wielkim problemem "Prostych pragnień" jest to, że nie bardzo wiadomo, o kim i o czy jest to historia. Czy o Joli, bezrobotnej (od niedawna) matce i żonie z talentem, który nikomu do niczego nie jest potrzebny? Czy może o jej synu Rafale, który naiwnie wkracza w świat nastoletniej brutalności, udając twardziela, a w głębi pozostając niepoprawnym romantykiem zakochanym w "złej dziewczynie"? I jedna, i druga historia jest opowiedziana połowicznie, bez wyraźnego celu. Nie widać żadnej podróży emocjonalnej czy intelektualnej bohaterów, a końcowa scena wygląda infantylnie. Zresztą sugeruje ona, że tak naprawdę jest to historia relacji Joli z Rafałem. Jeśli taki był zamysł, to się zupełnie nie udał. Obie historie mijają się; nie stykają się ani razu, nawet jeśli Jola i Rafał jednocześnie znajdują się na ekranie.

Filmy o ponurych realiach mogą być atrakcyjne dla widzów tylko, jeśli spełnią kilka warunków. Po pierwsze muszą mieć cel, czy to w formie (w co celuje na przykład nowe kino rumuńskie) czy też jako swego rodzaju katharsis. Po drugie musi wyróżniać się formą – tu bardziej niż w kinie komercyjnym liczy się umiejętność snucia filmowej opowieści (czego z kolei uczą nas Skandynawowie i twórcy z Ameryki Łacińskiej). Po trzecie musi zachwycać precyzyjnym scenariuszem i wyrazistymi kreacjami aktorskimi (czego doświadczać możemy, oglądając choćby filmy irańskie czy tureckie). "Proste pragnienia" nie spełniają żadnego z nich.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones